Sadyba z lat 60. Z pustyni powstaje oaza

Delta Warszawa lata 70.

Willowa Sadyba w latach 60. była odcięta od świata. Bez sklepów i porządnych dróg, za to z dużą ilością młodzieży. Stołeczna pustynia stała się oazą sportu i rekreacji, gdy do akcji wkroczył jeden z mieszkańców osiedla. O Sadybie z czasów, gdy świat dopiero zaczynał odkrywać Beatlesów, a o hippisach jeszcze nikt nie słyszał, rozmawiamy z Wiktorem Błażewiczem, późniejszym wieloletnim prezesem TKKF Wars przy Jodłowej – legendą Sadyby.

Willowa Sadyba w latach 60. była odcięta od świata. Bez sklepów i porządnych dróg, za to z dużą ilością młodzieży. Stołeczna pustynia stała się oazą sportu i rekreacji, gdy do akcji wkroczył jeden z mieszkańców osiedla. O Sadybie z czasów, gdy świat dopiero zaczynał odkrywać Beatlesów, a o hippisach jeszcze nikt nie słyszał, rozmawiamy z Wiktorem Błażewiczem, późniejszym wieloletnim prezesem TKKF Wars przy Jodłowej – legendą Sadyby.

Stara Sadyba swoje lata świetności miała przed II wojną światową. Niewielu jednak wie, że drugą młodość przeżywała także po wojnie – w latach 60-tych. Pan przy tym był. Co się wtedy działo?

Sprowadziłem się na Sadybę w 1957 roku. Pod każdym względem była to wtedy pustynia. Dziewiczy teren nad Jeziorkiem Czerniakowskim dopiero się zaludniał. Do użytku oddano właśnie pierwsze drewniane domki wzdłuż Jeziornej i Kuracyjnej. Nie było sklepów, porządnych dróg, ani przyjezdnych. Nikt tu się tu nie zapuszczał.

Jakoś mało życia w tym sielskim obrazku…

Tak, ale tylko pozornie. Bo to, czego było w nadmiarze na tej pustyni i od czego aż dudniło, to młodzież. Była wszędzie. Tyle że zwykle po domach albo nad Jeziorkiem, na plaży. Poza kąpielą w Jeziorku Czerniakowskim młodzi chłopcy i dziewczęta nie mieli po szkole praktycznie nic do roboty. Telewizji nie było, nie wspominając o komputerach. Do centrum Warszawy z jej kinami też było daleko. Idealne warunki, by młodzi poszli w złą stronę.

Obecnie w osiedlach zagrożonych przestępczością uruchomiono by zapewne program rewitalizacji, może powstałby jakiś dom kultury? A jak poradzono sobie z tym problemem w latach 60-tych?

Przestępczości nie było. Środków na domy kultury też nie. Zresztą kto by specjalnie dbał o osiedle domów jednorodzinnych, kiedy trzeba było zapewnić dach nad głową dla milionów Polaków? Zamiast więc czekać na urzędy, wzięliśmy sprawy we własne ręce. Pamiętam z resztą do dziś jak bardzo ubodło mnie, gdy przeczytałem w Życiu Warszawy artykuł o Sadybie, w którym autor kpił, że „mieszkańcy zaszyli się w swoich willach z ogrodami, zapominając, że coś trzeba od siebie dać”. Skrzyknęliśmy się więc z kilkoma mieszkańcami osiedla i założyliśmy ognisko sportowe, a właściwie TKKF, Wars przy Zacisznej.

TKKF brzmi dumnie. Musiało to sporo kosztować. Skąd wzięliście pieniądze na tak ambitne przedsięwzięcie?

Znikąd. Nikt z zewnątrz nie dał nam pieniędzy. Wszystko organizowaliśmy sami, własnym zapałem i pracą. No i… znajomościami. Tak się złożyło, że wśród mieszkańców Sadyby był na przykład Mirosław Grochowski, współzałożyciel i wieloletni prezes znanej wtedy w całej Polsce spółdzielni pracy, domu mody Astra, a jednocześnie prezes klubu sportowego Warszawianka. Nota bene przez długi czas był też moim szefem w Astrze. Dom Mody Astra był bez dwóch zdań głównym budowniczym ogniska.

Zespół założycielski składał się jednak głównie z inżynierów wszystkich branż budowlanych, zamieszkałych w pobliżu wspomnianej lokalizacji. Byli wśród nich specjaliści od elektryki , wodociągów i kanalizacji, co, gazu itp. W takim zespole nie było problemu z opracowaniem i zatwierdzeniem dokumentacji technicznej na budynek sportowo-administracyjny i portiernię, które powstały w większości w czynie społecznym.

Wystarczyło, że poprosiłem znajomych kierowników firm o to, by posprzątali trochę na swoich budowach i znaleźli niepotrzebne im, a nam nieodzowne, materiały, często rozbiórkowe albo przeterminowane. Tak zdobyliśmy rurki, z których powstały huśtawki dla dzieci, albo gumowe pasy, które wcześniej walały się po elektrociepłowni, a które nam posłużyły za antypoślizgowy dywan pod łyżwy. Tego rodzaju odpady z zakładów pracy były przerabiane przez zaprzyjaźnionych rzemieślników. Naprawdę, wystarczyło spytać, a następnego dnia – ku naszemu zaskoczeniu i radości – dany materiał lądował na Zacisznej. Ludzie pomagali nam z dobrego serca, wiedząc, na jaki cel zbieramy. Nie oczekiwali przy tym ani pieniędzy, ani prezentów. Przydawało się za to oficjalne pismo z prośbą, a zaraz potem drugie pismo z podziękowaniami.

Wspomniał pan o łyżwach. Czy to znaczy, że Wars był czymś więcej niż klubem tenisowym, jakim znamy go obecnie?

To zdecydowanie nie był tylko klub tenisowy. Bardziej przypominał centrum przygotowań olimpijskich. Z tym, że dla amatorów. W szczytowym momencie, osobnych sekcji, gromadzących okoliczną młodzież, było kilkanaście. Każda z własnym sprzętem, ubiorem i placem. Każda sekcja miała też co chwilę, w soboty i niedziele, jakieś zawody. Musieliśmy bowiem jakoś przyciągnąć kolejnych dobroczyńców, a dotychczasowym pokazać, na co poszły ich dary. Dzieci setnie się bawili, a ich rodzice pękali z dumy, obserwując ich w akcji.

Życie sportowe i towarzyskie na Sadybie pulsowało bez przerwy. I nie tylko przy Zacisznej, bo byliśmy też obecni przy WOPR-ówce i przy dawnej wylęgarni ryb na Jeziorze. Poza tym działaliśmy w obecnej ujeżdżalni koni, Hubercie, który wtedy stanowił integralną część naszego ogniska. Zasięg był więc spory.

Co było pierwsze?

Pierwsze były wrotki. Zdobyłem kilkanaście par i zaczęliśmy je z żoną wypożyczać, początkowo u nas w domu przy Jodłowej, a potem w portierni, którą wybudowałem nieco dalej przy tej samej ulicy (stoi tam do dziś). Mniej więcej w tym czasie, czyli w roku 1963, wyasfaltowano ulicę Jodłową. Dzieci mogły nią jeździć bez zbytniego ryzyka – wtedy samochód był jeszcze rzadkością. Zaraz potem za darowane po prośbie: cement, wapno, cegły i siatkę, ogrodziliśmy teren przyszłego TKKFu przy Zacisznej. To było ważne wydarzenie, bo choć mieliśmy na jedynym etacie dozorcę, pana Stefana, to każdej nowej inwestycji w wyposażenie ogniska nadal musieliśmy strzec jak oka w głowie.

Zapewniwszy sobie choć trochę poczucia bezpieczeństwa, wzorem pobliskiej szkoły 103 zbudowaliśmy lodowisko. Co było niezwykłe jak na tamte czasy, dla umilenia jazdy puszczaliśmy z głośników muzykę. Łyżwy wypożyczaliśmy już tym razem tylko z portierni przy Jodłowej. Uczyliśmy jazdy na łyżwach. W ramach sekcji ćwiczyliśmy natomiast jazdę solową, pary taneczne i hokej. Z elementów do szybkiego montażu i demontażu zrobiliśmy też profesjonalną bandę wokół lodowiska.

Pamiętam, jak zaprosiliśmy na mecz sekcję wyczynowego hokeja z Warszawianki. Ku zaskoczeniu rywali, nasz zawodnik-amator, Jungowski, mijał swobodnie przeciwników, niemal płynął po tafli i wbijał im do siatki krążek za krążkiem. Wygraliśmy jakieś siedem do czterech. Czuliśmy jednak jakbyśmy zdobyli co najmniej mistrzostwa świata. Amatorzy z peryferyjnej Sadyby rozbili przecież profesjonalistów z czołowego klubu Warszawy! Do dziś grają we mnie tamte emocje.

Na tym jednak nie poprzestaliście. Otwieraliście kolejne sekcje…

Tak, apetyty rosły nam szybko. Ciągle dorzucaliśmy kolejne elementy wyposażenia boisk i zawodników. Na tej wznoszącej fali uruchomiliśmy kolejną sekcję – lekkoatletykę, obejmującą skoki w dal i wzwyż, równoważnię (zrobioną przeze mnie ze słupa telefonicznego) i pchnięcie kuli. Zaraz po niej doszła kabaretowa piłka nożna. Mówię kabaretowa, bo chłopcy grali w nią najchętniej po deszczu, kiedy wpływ na lot piłki mieli co najmniej ograniczony. Śmiechu było przy tym co niemiara.

Uporządkujmy. Czyli w waszej głównej bazie przy Jodłowej ćwiczyły sekcje piłkarskie (siatkówka, koszykówka, piłka nożna i tenis) oraz sekcje jazdy na lodzie i na wrotkach. Wspomniał Pan jednak wcześniej, że byliście obecni także w innych miejscach, w tym przy dawnej wylęgarni ryb na Jeziorku Czerniakowskim. Co tam się działo?

Tam działały sekcje żeglarska i wioślarska. Po remoncie domu na palach, który wcześniej służył jako wylęgarnia ryb i stacja hodowli norek, stworzyliśmy tam w 1968 roku pomost do cumowania łódek. Mieliśmy 5 finów z Huty Warszawa, 2 omegi, 2 skule, 50 kajaków i duży ponton stalowy. Nie był to jednak sprzęt nowy. Docierał do nas zawsze w stanie opłakanym, wybrakowany, połamany. Ale był. Naprawialiśmy go tam, gdzie się dało, a tam gdzie nie byliśmy w stanie – prosiliśmy o pomoc. Tak było z żaglami. Kiedy je dostaliśmy, były całe popękane. Znów z pomocą przyszedł nam nieoceniony prezes domu mody Astra, Grocholski. Poradził nam, abyśmy poszli do jednego z warsztatów krawieckich jego firmy, na Nowowiejską. Tam uprzedzona o wszystkim pani Zosia bardzo miło nas przyjęła i poprosiła, byśmy jej dali tydzień czasu. Po tygodniu, wręczyła nam 5 eleganckich, wyremontowanych kompletów żagli. Byliśmy wniebowzięci. Innym razem, kiedy mieliśmy kłopot z linami, ten sam prezes Grocholski przekazał nam kilka nieużywanych zestawów z klubu Warszawianka.

Nad Jeziorem prowadziliśmy więc żeglarstwo na wspomnianych łodziach typu fin, omega i kadet, a dodatkowo wioślarstwo na łodziach, czwórki ze sternikiem, skul, kajaki turystyczne i wyczynowe. Jakby nie było tego dosyć, prowadziliśmy też szkolenia: na stopień żeglarza, kartę pływacką, na ratownika wodnego. Każda sekcja wodna miała do tego własne zawody.

A jak było u młodych z dyscypliną?   Upał, woda i zieleń sprzyjają rozluźnieniu obyczajów i szczubackim popisom…

Domek na palach, ta nasza przystań po drugiej stronie Jeziora, stał się szybko popularnym miejscem spotkań okolicznej młodzieży. Przesiadywali tam tłumnie do późnej nocy. Nie było jednak u nich żadnego alkoholu, ani papierosów. A mogliśmy to wychwycić, bo przez jakiś czas w domku tym mieszkał inżynier elektryk, Andrzej Wojtaszek.

To były jednak inne czasy niż dziś. Inna młodzież, ale też inne podejście do bezpieczeństwa. Jak dziś o tym pomyślę, to aż głupio mi się robi, jak mogliśmy być nierozważni. No bo z jednej strony poważne ognisko z ambicjami, a z drugiej – pozwalaliśmy, aby dzieciaki z sekcji WOPR-owskiej skakały z mostu do wody na główkę, bez sprawdzenia przez nas podłoża. Albo młodzież z sekcji żeglarskiej przepływała wpław Jeziorko, mimo że obok stał drewniany most. Nikt z nas ich za to nie ganił, co więcej, nie uważaliśmy tego za coś zdrożnego. Szczęście, że jakoś nikt się nie utopił.



Sadyba z lat 60. Z pustyni powstaje oaza
Aktualności Sadyba

Firmy z Warszawy

  • Niepubliczne przedszkole w Warszawie (Włochy, Ursus) jest prywatną placówką oświatowo-wychowawczą wpisaną do rejestru w Biurze Edukacji miasta st. Warszawy, realizującą nową Podstawę Programową określoną przez MEN. Przedszkole znajduje się w pobliżu dzielnic Włochy i Ursus. Prywatne przedszkole w Warszawie PICCOLO to miejsce stworzone dla małego dziecka, w którym czuje się ono bezpiecznie, z radością poznaje świat i zawiera pierwsze przyjaźnie. Przedszkole jest czynne od poniedziałku do piątku, przez cały rok kalendarzowy z wyjątkiem dni ustawowo wolnych od pracy w godzinach 7:00-18:00. Przedszkole Piccolo znajduje się w Warszawie dzielnice Włochy, Ursus https://www.piccolo.waw.pl/ Przedszkole zapewnia: Profesjonalną kadrę pedagogiczną pełną troski i oddania, która w szczególności dba o to aby dzieci czuły się w naszym przedszkolu bezpiecznie i radośnie. Kadra pedagogiczna ciągle doskonali swoje umiejętności. Jest innowacyjna i twórcza. Rodzice są sprzymierzeńcami i sojusznikami w organizacji procesu wychowawczo-dydaktycznego. Codziennie 4 posiłki : smaczne, urozmaicone i świeże. Bogatą ofertę zajęć Realizację nowatorskich metod wychowawczo-dydaktycznych Opiekę specjalistów (logopeda, psycholog) Codzienne wyjście na świeże powietrze – hartowanie młodych organizmów Organizowanie imprez okolicznościowych (Dzień pieczonego ziemniaka, pasowanie na przedszkolaka, urodziny, itp.) Zapraszamy do naszego przedszkola dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych i terapeutycznych w wieku od 2,5 lat do 6 lat, które posiadają orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego.. Przedszkole dla dzieci z autyzmem https://www.piccolo.waw.pl/przedszkole-dla-dzieci-niepelnosprawnych

  • Nasza firma DDD oferuje pełny zakres usług związanych z zabezpieczeniem obiektów przed szkodnikami, dezynfekcją i deratyzacją. Chronimy obiekty przed gryzoniami, owadami latającymi i biegającymi oraz szkodnikami magazynowymi. Wykonujemy zabezpieczenia przed gniazdowaniem i bytowaniem ptaków oraz zabiegi dezynfekcji. Wpływ drobnoustrojów, insektów oraz gryzoni żyjących w naszym otoczeniu może być szkodliwy dla zdrowia i być przyczyną wielu chorób i schorzeń. Szkodniki oddziałują negatywnie na organizm człowieka powodując wiele zaburzeń. Często drobnoustroje mogą być przyczyną zatruć, dolegliwości oraz niebezpiecznych alergii, a w wielu sytuacjach mogą stać się zarzewiem epidemii. W związku z tym obecność insektów i gryzoni może spowodować ciężkie schorzenia. Szczury i myszy przenoszą liczne bakterie i inne szkodliwe dla człowieka drobnoustroje. Dlatego tak ważne jest profesjonalne zwalczanie szkodników mogących zagrozić zdrowiu ludzi. Nasi specjaliści zajmują się dezynfekcją, dezynsekcją i deratyzacją. DDD Usługi kierujemy głównie do dużych klientów biznesowych. Dezynfekcja dezynsekcja deratyzacja dotyczy w różnym stopniu dużych przedsiębiorstw produkujących i przetwarzających żywność. Z usług DDD korzystają magazyny produktów spożywczych, zakłady przemysłowe, spółdzielnie mieszkaniowe i zarządcy nieruchomości, przedsiębiorcy, którzy prowadzą małe restauracje, bary, stołówki. W naszej ofercie znajdują się m.in: Ozonowanie pomieszczeń https://dalmyt.com.pl/ozonowanie-pomieszczen/ Fumigacja gazowanie https://dalmyt.com.pl/fumigacja-gazowanie/ Dezynsekcja https://dalmyt.com.pl/dezynsekcja/ Dezodoryzacja https://dalmyt.com.pl/dezodoryzacja/ Deratyzacja https://dalmyt.com.pl/deratyzacja/ Zamów usługi DDD tutaj https://dalmyt.com.pl/uslugi-ddd/

  • Historia naszej firmy sięga roku 1992. Pojawiliśmy się wówczas na rynku jako pierwsza profesjonalna firma cateringowa w Polsce. Pomimo dynamicznie zmieniających się standardów oraz prężnie działającej konkurencji, pozostaliśmy jednym z kluczowych liderów branży cateringowej. Od początku działania firmy, naszym celem jest przygotowywanie doskonałych potraw oraz tworzenie niezapomnianych przyjęć. Pomagają nam w tym wykwalifikowani kucharze, profesjonalni kelnerzy oraz kompetentni pracownicy biura. Czuwając nad najwyższą jakością potraw, współpracujemy tylko i wyłącznie ze sprawdzonymi dostawcami. Gwarantowana świeżość, pewne pochodzenie produktów oraz kunszt przygotowania pozwalają osiągnąć nam wyśmienity smak oraz nowatorski wygląd serwowanych potraw. To wszystko sprawia, że tworzymy prawdopodobnie najlepszy catering w Warszawie. Catering Warszawa https://party.com.pl/Agencja Cateringowa Party Sp.z o.o. ul.Rakowiecka 3602-532 Warszawa Catering prywatny https://party.com.pl/catering-prywatny/ Catering biznesowy https://party.com.pl/catering-biznesowy/ Catering codzienny https://party.com.pl/catering-codzienny-do-domu-warszawa/ Catering grill https://party.com.pl/catering-grill-warszawa/ Catering na chrzciny https://party.com.pl/catering-na-chrzciny-komunie-warszawa/ Catering eventowy https://party.com.pl/catering-na-imprezy-eventy-konferencje-warszawa/ Catering weselny https://party.com.pl/catering-na-wesele-warszawa/

  • Firma SUDA TRANSPORTT SPECJALISTYCZNY rozpoczęła swoją działalność w 1986 roku. Od tamtego czasu przez ponad 30 lat nieprzerwanie działa na rynku transportowym. Liczne grono stałych zleceniodawców oraz zadowolenie klientów są potwierdzeniem, że obrana strategia działania jest właściwa. Firma działa na terenie Warszawy i całego kraju. Transportuje ładunki o ciężarze od kilkudziesięciu kilogramów do kilkunastu ton. Firma świadczy usługi m.in: relokacja maszyn transport niskopodwoziowy transport HDS wózki widłowe – wynajem Mimo wypracowanych standardów do każdej usługi firma podchodzi indywidualnie. Firma jest otwarta na nowe wyzwania i potrafi sprostać nawet najtrudniejszym przedsięwzięciom. Posiada ubezpieczenie OC działalności do 5 000 000 zł. Suda Transportt ul. Księcia Witolda 18 A04-492 WARSZAWAPOLSKA https://www.suda.com.pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *